Ludzie nieświadomi często uważają, że rozwój techniki jest szkodliwy. Zdarza się, że również kreują się na lepszych, ponieważ potrafią żyć bez nowoczesnych technologii, jakby to było jakieś osiągnięcie. Uważam że postęp technologiczny jest rzeczą właściwą i nie myślałem, że kiedykolwiek będę o tym musiał zapewniać ludzi żyjących w epoce wynoszenia aut w przestrzeń kosmiczną w ramach żartu.
Jeszcze około stu lat temu maszyny piorące ubrania były rzadkie. I rozumiem, że można zamoczyć swoje tekstylia i machać rękoma pocierając tkaniną o blachę falistą. Tylko kto tak robi w momencie, gdy dostęp do pralki jest możliwy dla każdego, począwszy od urządzeń prywatnych i kończąc na pralniomatach? Mam nadzieję, że rozumiecie tę prostą aluzję.
Najgorsze jest to, że taka niechęć do postępu zaskakująco często łączy się z zamiłowaniem do starej technologii. Nie zrozumcie mnie źle, sam kocham oldschoolowy sprzęt muzyczny, do tego kolekcjonuję telefony jednej ze znanych kilkanaście lat temu marek. Nie pojmuję jednak, czemu fascynacja technologią z poprzedniej epoki miałaby się łączyć z niechęcią do nowości.
Postęp technologiczny a podróżowanie
Jestem jeszcze dość młody, ale doskonale pamiętam czasy, gdy poruszanie się samochodem po nieznanym terytorium wymagało co najmniej spytania o wskazówki, częściej wymagana była mapa. Co prawda, ludzie z wyższych sfer posiadali moduł GPS w aucie albo co najmniej PDA/MDA na Windows Mobile z odpowiednią funkcją i uchwytem na szybę. Potem nastała era tanich urządzeń do nawigacji. Sprzęt kosztujący około 200 złotych oczywiście nie miał najlepszej anteny, był toporny i niezbyt wygodny w obsłudze, ale znacznie ułatwił przemieszczanie się. Doszło do tego, że mapa w formie papierowej była wożona w aucie bardziej jako środek awaryjny, niż konieczność.
Z czasem tanie telefony z możliwością podłączenia modułu GPS po Bluetooth, a następnie urządzenia z wbudowaną anteną, całkowicie zastąpiły dedykowane sprzęty na rynku konsumenckim. No dobrze, dla kierowców ciężarówek nadal TomTom pozostanie lepszym rozwiązaniem od Xperii, ale to dość szczególny przypadek, tam smartfon nie spisze się z wielu powodów.
Jeśli jednak chodzi o zwykłego użytkownika/kierowcę, czy może dla niego istnieć rozwiązanie wygodniejsze niż powieszony na szybie sprzęt, który aktualizuje mapy na bieżąco? Pokaże nam gdzie są korki, które ulice są w remoncie, a do tego dobierze muzykę odpowiednio do tempa jazdy dzięki połączeniu map i Spotify. Umożliwi wygodne przeprowadzenie rozmowy telefonicznej dzięki trybowi głośnomówiącemu, a dzięki połączeniu z radiem przez Bluetooth wszystkie jego dźwięki są odtwarzane w porządnej jakości.
Weźmy na tapet taką oczywistość, jak połączenie smartfona z internetem.
Czy się tego chce, czy też nie, każdy powyżej pewnego wieku ma jakieś stałe wydatki. Może to być na przykład abonament za telefon, czynsz mieszkaniowy czy czesne na studia. Wyobraźcie sobie lub po prostu przypomnijcie, jak u większości ludzi wyglądało regulowanie takich należności jeszcze około 2005 roku. Szło się na pocztę lub do banku, wypisywało się odpowiedni blankiecik, dokonywało opłaty za transakcję i czekało.
W pewnym momencie bankowość elektroniczna bardzo się upowszechniła. Na adres e-mail przychodziła faktura, którą opłacało się z poziomu komputera. A teraz? Używając smartfona opłacam faktury jednym klikiem. Zamawiam jedzenie na uczelnię – nie muszę mieć przy sobie nawet portfela, bo wszystkie należności reguluję internetowo lub płacąc zbliżeniowo – telefonem.
Wartością dodaną jest fakt, że mam większą kontrolę nad wydatkami niż przy zwykłej płatności kartą lub gotówką, bo w dowolnej chwili mogę zobaczyć podgląd ostatnich transakcji. Ba, gdy z racji braku środków lub upłynięcia daty ważności konta połączenia wychodzące zostaną zablokowane, mogę doładować swoją kartę bez wychodzenia z domu. Wystarczy, że smartfon będzie podłączony do domowego Wi-Fi.
Oczywiście nadal mogę dokonywać płatności i zlecać przelewy u ekspedientki w okienku. Nie wiem jednak, po co dobrowolnie zmuszać się do chodzenia do punktu, czekania w kolejce, ręcznego wypisywania odpowiedniego blankietu i płacenia za transakcję.
No dobrze, ale co w sytuacji, gdy ktoś nie używa nawigacji ani płatności mobilnych? Cóż, dzięki postępowi technologicznemu nie tylko możemy robić pewne rzeczy łatwiej. Wiele zadań da się wykonać tylko dzięki nowoczesnym technologiom.
Przykład – mój dziadek. Człowiek, który w latach młodości słysząc, że w USA rozwija się telewizja, wstydził się przyznać że nie wie, co to jest. Dziś po upływie 70 lat, kiedy już stuknął mu dziewiąty krzyżyk, korzysta z mojego smartfona by porozmawiać ze znajomymi mieszkającymi w Danii. Przed erą telefonów jakichkolwiek było to niemożliwe, później po prostu trudne i drogie, a teraz dwie osoby przebywające w odległych krajach są w stanie konwersować w czasie rzeczywistym bez ponoszenia żadnych dodatkowych kosztów.
Zresztą, wspomniany dziadek nie ogranicza się tylko do rozmów. Prosi, bym przy użyciu internetu sprawdził jakieś nurtujące go rzeczy, zamówił części do roweru. Oczywiście mógłbym zawieźć go do najbliższego miasta autem, ale dla osoby w wieku 90 lat z pogarszającym się zdrowiem każda taka podróż i konieczność rozmowy z obcymi, młodymi osobami, czy nawet samo poruszanie się po ruchliwych ulicach do których nie jest przyzwyczajony, to dodatkowy stres. Po co, skoro mogę zrobić co należy bez wychodzenia z domu?
Należy jednak nadmienić, że postęp to nie tylko smartfony.
Jeszcze 200 lat temu na świecie nie było żadnego wysoce wydajnego mechanizmu chłodzenia produktów spożywczych. W latach 30 XX wieku lodówki zaczęły tanieć, zmniejszać się i w końcu można było je wprowadzić „pod strzechy”. Dziś metalowa szafa w rogu kuchni może nie tylko schłodzić Twoje piwo i sałatkę z gyrosem by zapobiec przedwczesnemu skiśnięciu, ale również zadba o odpowiednią (ujemną) temperaturę magicznego napoju z Finlandii. Przygotuje i naleje do Twojej szklanki wodę na granicy zmiany stanu skupienia, uprzednio wsypując do naczynia automatycznie zrobione kostki lodu w różnych kształtach.
I wiem, że to wszystko nie jest niezbędne. Mam świadomość faktu, że przebywając na biwaku w Kostrzynie nad Odrą można wykopać dół pod autem, zalać go wodą i tam przechowywać pokarm i browary. Czy jednak, pomijając takie ekstremalne sytuacje, podobne zachowania mają jakikolwiek sens? Nie wydaje mi się. Poszedłbym nawet w drugą stronę – czy dopłacanie do opcji dyspensera wody i kostek lodu lub do ekranu w drzwiach umożliwiającego sprawdzenie stanu zapełnienia chłodziarki, ma jakikolwiek sens?
Niby nie. Weźmy jednak pod uwagę to, że dopłacając do naszpikowania naszego AGD nowymi technologiami, zaoszczędzimy prąd (ekran zużyje mniej prądu, niż agregat obniżający temperaturę wewnątrz kilkusetlitrowego pojemnika, do którego dostało się ciepłe powietrze).
Oszczędzamy również czas – nie musimy sami biegać po butelki wody lub ręcznie filtrować kranówki, zalewać form na kostki etc, a samo zapukanie w ekran wymaga mniej czasu i siły, niż szarpanie zassanej uszczelki.
Oczywiście, możesz do dzisiaj lecieć na Mińsku-16, czy innej prądożernej kolubrynie pamiętającej poprzedni ustrój. Sam czasem uruchamiam takiego antyka w kryzysowych sytuacjach. Nie zmienia to jednak faktu, że postęp ułatwił i uprzyjemnił nawet takie rzeczy, jak chłodzenie pokarmów. Zrobił to na tyle dobrze, że nawet tego nie dostrzegamy, jest to dla nas naturalne.
A co, jeśli jesteś kierowcą samochodu?
Myślę że najwyraźniej poziom rozwoju technologii zobaczymy porównując auta tej samej klasy na przestrzeni lat. Pamięta ktoś jeszcze Volkswagena Golfa Mk II? Pojazd, który przestał być produkowany w 1992 roku. Wyposażenie? Brak. Korbotronic, nieszczelna karoseria zastępująca system audio warkotem silnika. Akustyczny czujnik cofania – jeśli słychać trzask, to podjechaliśmy zbyt daleko. Najbiedniejsza wersja? 55KM w silniku 1272 ccm. Kopci, smrodzi, nie spełnia współczesnych norm.
Dla porównania dajmy VW Golfa Mk VII. Rozpoczęcie produkcji – 2012. Wyposażenie – system multikolizyjny (auto widzi przeszkodę i się przed nią zatrzymuje), adaptacyjny tempomat (niby jedzie stałą szybkością, ale jak widzi że przez nim dziadek w Punto wlecze się 80km/h na autostradzie to sam zwalnia w celu zachowania bezpiecznej odległości), system wykrywania zmęczenia, akustyczne czujniki cofania nowej generacji (piszczą na długo przed uderzeniem), do tego climatronic, radio, ogólnie podstawowy setup. Najbiedniejszy silnik – 1.0 TSI – osiąga 85KM. Mimo to, Golf nadal jest autem dla osób z budżetem raczej ograniczonym. Postęp technologiczny jest świetny.
Kiedyś to było lepiej?
Kiedyś, jeśli chciało się montować filmy, trzeba było mieć odpowiednio precyzyjny sprzęt, a błędu niemal nie dało się poprawić. Teraz wiele rzeczy można zrobić na konsumenckim komputerze kosztującym mniej niż 1000 złotych. Błędy da się poprawiać dzięki kilkustopniowemu cofaniu.
Kiedyś gore rozprzestrzeniało się tylko dzięki szmuglowanym kasetom wideo. Dzisiaj cały świat może na żywo obserwować Nowozelandczyka, który prowadzi livestream z masakry, rzucając w międzyczasie memem „subscribe to PewDiePie”. Postęp technologiczny jest… czasem używany do niewłaściwych celów.
Kiedyś, jeśli chciało się nauczyć grać na instrumencie, wybierało się coś z wąskiej puli dostępnych w okolicznym sklepie i płaciło srogo za lekcje. Teraz można wiedzieć wszystko o kupowanym sprzęcie i nabyć go choćby z drugiego końca świata. To wszystko bez wychodzenia z domu. Lekcje? Większość rzeczy można poznać dzięki tutorialom na YouTube.
Telefonia komórkowa w Afryce Równikowej
Dlaczego Jobs nie chciał rysików?
Samochody od Samsunga, szczepionki od LG
Jak zdezynfekować urządzenia elektroniczne?
Zalany telefon – pierwsza pomoc
Fanpage, grupy na Facebooku czy choćby ta strona, to hobbystyczny i niezarobkowy projekt.
Jeśli podoba Ci się TBiMZ i chcesz pomóc w rozwoju projektu - wesprzyj jego działalność.
Reklama